Nadeszły z oddali chmury ołowiane i czarne jak noc. Wśród ciszy niezmąconej Zaśpiewały grzmotem zwiedzonych kamieniołomów. Krople kamieni podążyły w dół. Dotknęły ziemi, uderzyły w nią. Ciężkie kamienie z ciężkich czarnych chmur. Nadeszła potem noc. Nadeszły inne chmury. Radioaktywne i świecące. Podążyły w dół śpiewające meteory. Deszczem świetlistym ze świetlistych chmur. Rzeki urosły, rozżarzoną wodą płynęły. Kamienie zabrały. Szybko je wchłonęły. Kamieniami toczyły bieg szybki, bezlitosny. I oto promień słońca upadł na policzek. Zbawienie. Dzień. Budzę się. Ach, to tylko... Tak, to tylko sen... |
grudzień 2004 |